Wywiad z Anną Przybysz, trenerką wokalną, chorą na astmę od ponad 20 lat, która prowadzi chór gospel, działa charytatywnie, a prywatnie jest mamą sióstr Natalii i Pauliny Przybysz z zespołu Sistars.
Piotr Dąbrowiecki: Jak wyglądało Pani życie z chorobą?
Anna Przybysz: Odkąd pamiętam miałam kłopoty z oddychaniem. Szczególnie po wysiłku. Uwielbiałam wszelkie sporty, piłkę ręczną, pływanie a szczególnie kontakt ze stworzeniami czyli głównie koniem. Te wszystkie aktywności musiałam okupić potem dusznościami, katarem, dużym dyskomfortem. Oczywiście warto było. Byłam nastolatką i nie zwracałam na zdrowie zbytnio dużo uwagi. Traktowałam swoją ułomność jako coś normalnego i nawet nie mówiłam o tym rodzicom. Podusiłam się gdzieś z dala od widoku znajomych aż przeszło w większej lub mniejszej mierze.
W latach 60, 70 i chyba 80- h nie było jeszcze tak wspaniałego wynalazku jak sterydy wziewne - więc pamiętam swoje męki, lęki o przeżycie i związane z tym niemiłe odczucia.
PD: Kiedy lekarze rozpoznali u Pani astmę? Jakie były Pani reakcje, odczucia związane z chorobą?
AP: Bardzo często chorowałam na zapalenie oskrzeli. Wywołane było głównie przeziębieniem lub katarem. Byłam dzieckiem które, nie usiedzi na miejscu i często doprowadza się do spocenia, przegrzania i w rezultacie owiania, kończącego się rzężeniem, kasłaniem i dusznościami. Wiele lat nikt nie postawił prawidłowego rozpoznania.
Dostawałam wtedy antybiotyki i zaczynała się karuzela z odpornością i kolejnymi zapaleniami. Bardzo mi to utrudniało życie młodzieńcze. Uprawiałam pięciobój, uczyłam się w liceum plastycznym. Dużo malowałam, rysowałam, śpiewałam. Jeździłam na plenery i chorowałam. Potem smutniałam a potem było znów lepiej i tak w kółeczko.
Czytaj więcej...